Turystyka


Zanim przedstawię wszystkie szczegóły mojej oferty, mam prośbę. Spróbujmy przeczytać sobie na głos poniższy fragment tej – jedynej w swoim rodzaju – karpackiej biblii, autorstwa Miloslava Neverleho. Niestety, tylko kilkanaście akapitów zdążył przed swą przedwczesną śmiercią przetłumaczyć z języka czeskiego niezapomniany Milan Klimanek.

Nieznany łańcuch górski. Siedzisz na gołym górskim grzbiecie, wiatr dmucha srebrnymi falami. Krokiem tchórza przychodzi wieczór. Ciemno i niepostrzeżenie. Cicho, po cichu. Koło ciebie tylko lasy, oko nigdzie nie zatrzymuje się. Z gór ściekają zielone prądy wysokich grzbietów i małych odnóg, samotność jest zupełna i doskonała. Są takie pasma górskie. Dokąd się wybierzesz? Nigdzie nie ma dla ciebie przygotowanego łóżka, nie ma zamówionego jedzenia. A przecież zawsze wyśpisz się i nie umrzesz z głodu.
W którą stronę wybierzesz się? Możesz iść dokądkolwiek, jesteś wolny. Do północnych równin podlaskich i stąd dalej ku rzecznym prądom Bugu, Narwi i Biebrzy, lub do południowych stoków aż tam, gdzie Tatry przechodzą na słowacką stronę lub na wschodnie pastwiska Kotliny Podkarpackiej i na zachodnie bory sosnowe nizin środkowopolskich. Wszędzie gdzie pójdziesz, będzie bajecznie.
Obawiasz się nieznanego, ale masz kryształową pewność, że dom twój jest wszędzie. Nie możesz zabłądzić, wszystko nosisz ze sobą, dokądkolwiek idziesz, tam jest twój cel. Wiatr srebrzyście podmuchuje, oko nigdzie nie zatrzymuje się. Z lasów wieje chłód, gdzieś w nich jest twoje dzisiejsze łoże, jest tam także woda, której się napijesz. Wszędzie oczekuje nieznane. Długo siedziałbyś wśród wietrznych fal z kamieniem pod plecami, ale trzeba się zdecydować, wieczór ubiera się w ciemny kożuch. Wstajesz, chwytasz wiatr nozdrzami. Potem przyjdzie chwila swobody, której nie mona kupić, przyleci jak strzała. Nagle wiesz dokąd pójdziesz.
Nieznane przed tobą, naprzeciw ciebie biegną tylko tchórzliwe łapki nocy. Słodka, niebiańska chwila wolności.

Oddajmy jeszcze raz głos Miloslawowi Neverlemu
[w tłumaczeniu Milana Klimanka]:

Samo słowo ‘turystyka’ mało znaczy. Pochodzi od słowa ‘tour’, co po francusku znaczy droga dookoła czegoś, obejście, opłynięcie, okrążenie. Przechadzka i spacer, przejażdżka i wycieczka. Znaczy również wieżę, zwłaszcza szachową, obrót, koło, obieg, obwód, objętość, zakres, obrys, sztuczkę, szereg, tokarkę, drzwi obrotowe, wyczyn, nadwyrężenie. Ma więc wiele znaczeń, wiele jest również „turystyk” i „turystów”. Długi szereg, zaczynający od tych, na których już leży duch ciężaru, mamony i niewoli, a kończąc na lekkonogich ptaszynach.
Tych pierwszych nie żałuj. Swoje piętno hańby sami jeszcze płacą: swoją niezdolność zaopiekowania się samym sobą sprzedali biurom turystycznym. Nieszczęśnicy! Karę zaraz odpokutowują. Latają w metalowych pudłach i sekundy popędzają ich od hotelu do lotniska. Inni podróżują w pływających skrzyniach, mniej zamożni nabawiają się odparzeń w rozpalonych skwarem autokarach. Jedno jest im wspólne: wracają do domu ze swoich podróży bardzo nieodświeżeni, z uczuciem, jakby zmieszali łagodne śniadanie, obiad i kolację w jednym kotle i powstałą bryję wypili jednym haustem.
Więcej odważni brzuchacze-turyści wsiadają do własnych, najczęściej zaopatrzonych w wybuchowe i śmierdzące silniki maszyn. Duch ciężaru siedzi potem na nich od początku aż do końca. Góry świecą nad nimi w słońcu, lasy na stokach przelewają się w pachnących wiatrach jak morskie łąki, ale nadaremnie wabią, gdyż asfalt przywiązuje ich i ściąga ku ziemi. To nie są prawdziwi wędrowcy, oni podporządkowali się materii.
Panowie z grubymi łydkami i kudłatymi podkolanówkami należą już do królewskiej klasy turystów – ciężkich wędrowców. Z olbrzymimi plecakami-grzbietołamaczami przechodzą przez przyrodę, nierzadko górzystą, solidnie i ubezpieczeniowo. Mieszkają w domkach letniskowych, a ci bardziej odważni i śmiali w namiotach stałych kempingów. Lubią towarzystwo sobie równych, rozbrzmiewają i dźwięczą w przyrodzie, łowią odznaki turystyczne, plakietki, dyplomy, odznaczenia. Są solą turystycznej ziemi. Utrzymują wędrowniczą świadomość, sumują kilometry na ściśle zaplanowanych trasach, ich liczby dokądś nonsensownie zgłaszają, a lasy zamalowują tysiącami kolorowych prostokątów (im gęściej, tym lepiej). Ci z najbardziej włochatymi podkolanówkami są posiadaczami klas sprawności, a nawet mistrzami sportu turystycznego! Następni, to wodniacy, rowerzyści, alpiniści, taternicy. Wspaniali wędrowcy, tylko, że nie mogą iść wszędzie. Duch wprawdzie mocno i swobodnie wieje, lecz ciało jest przymocowane do wód łódkami, do dróg rowerami, a do skał linami. Nie jest im lekko, wiem to, należałem kiedyś do nich. Podróżnicze, przyrodoznawcze i wysokogórskie ekspedycje nie są już dziś wędrowaniem… Tony żelastwa, obowiązków, jedzenia i odpowiedzialności uniemożliwiają radość i lekkość. Wielu gatunków turystów nie wymieniłem! A jednak dotychczas są aktualne słowa Ireneusza Smyrneńczyka, iż „Bóg na pewno nie jest tak ubogi, aby każdemu pielgrzymowi nie mógł nadać jego własnej duszy”. Znaleźć własną koncepcję, sens i radość.

A TUTAJ przeczytasz parę słów o PRAWDZIWYCH WĘDROWCACH.