Otrzymałem wreszcie długo oczekiwaną przesyłkę z albumem fotografii Jacka Wnuka (choć ukazał się już pod koniec grudnia 2014 r. nakładem krośnieńskiego Wydawnictwa Ruthenus). Przesunąłem kciukiem po zewnętrznym grzbiecie i przebiegłem szybko wzrokiem ponad 140 biało-czarnych fotografii. Od wydania albumu Huculszczyzna, autorstwa Krzysztofa Hejke, do którego Jan Skłodowski i Jacek Wnuk napisali tekst, a który jako pierwsi mogliśmy podziwiać na spotkaniu miłośników Karpat Wschodnich w Zawadce Rymanowskiej, minęły cztery lata. Kto spodziewał się widzianych na licznych wystawach i pokazach slajdów, charakterystycznych, barwnych Jackowych fotogramów, ten się przeliczył. Autor, z całą premedytacją, sięgnął po technikę znaną nam ze świetnych i niebanalnych artystycznie serii polskich albumów z okresu międzywojnia. Sięgnąłem tedy i ja na górną półkę swojej biblioteki i wziąłem do ręki, porównywalnej grubości, ale za to – w odróżnieniu od kwadratowego formatu Jackowego albumu – absolutnie klasycznej wielkości „wędrówkę z obiektywem od Olzy po Czeremosz”, wydaną pod tytułem Góry wołają w 1939 r. przez Tatrzańskie Towarzystwo Narciarzy w Krakowie (ze wstępem literackim Rafała Malczewskiego). Podobieństwa narzucają się same, ten sam artystyczny klimat, to samo dostrzegalne i nadające fotografii – doprawdy – niesamowity urok ziarno na zbliżeniach, no i na niektórych obrazach te same, wschodniokarpackie góry i doliny.
Te same, ale nie takie same… Bowiem tam mamy zespół wielu autorów, w tym tak znanych jak Jan Bułhak (wykładowca w Zakładzie Fotografii Artystycznej na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie), Maksymilian Dudryk [Darlewski] (jeden z najlepszych fotografów wschodniokarpackich), Adam Lenkiewicz (prezes Lwowskiego Towarzystwa Fotograficznego), Stanisław Mucha (żołnierz IV bat. 2 pp LP podczas walk w Rafajłowej) czy Roman Puchalski (wybitny fotografik, aresztowany jesienią 1939 r. w Nadwórnej). Tutaj natomiast jest tylko Jacek Wnuk i jego jedyna w swoim rodzaju wrażliwość na piękno Karpat Wschodnich i dole oraz niedole ich mieszkańców. Gdy zbliżymy się do podnóża gór i będziemy bacznie przyglądać się otaczającemu nas światu, pojmiemy szybko, iż nieodzownym i pięknym elementem jest sadyba ludzka. (…) Ukazują się naszym oczom przydrożne kapliczki, płoty chytrze powiązane, kościółki lub cerkiewki wtulone w gąszcza drzew, wsie biegnące ramionami wzniesień, trwające pod opieką jesionów, jaworów, modrzewi, w Czarnohorze także w cieniu limb (s. XIX). Znów przewracam karty dopiero co wydanego albumu i widzę dokładnie to o czym 75 lat temu pisał Malczewski. Tak, widzę oczywiście to samo, ale jednocześnie wiem, że nigdy już nie będzie ono takie jak dawniej. Mimo wszystko zestawienie nazwiska Wnuka obok wyżej wymienionych luminarzy polskiej fotografii uważam za jak najbardziej usprawiedliwione.
Nie da się przecież zatrzymać czasu. Można jedynie – na albumowej fotografii właśnie – zatrzymać chwilę, której za moment już nie będzie. Nas nie będzie… Tak jak już nie ma Romana Kumłyka z Werchowyny (stara nazwa: Żabie), wirtuoza multi-instrumentalistę, którego tu widzimy ze swoim uczniem. Żyje jeszcze Mychajło Tafijczuk z Bukowca (rocznik 1939), jeden z ostatnich mistrzów dawnej sztuki budowy huculskich instrumentów. Mała Ania ze strony 34. jest już teraz całkiem duża. Kubie na Koszaryszczu – tak jak i nam wszystkim – znów przybyło lat, a broda zrobiła się jeszcze bardziej siwa.
Nie znajdziemy w albumie oryginalnych huculskich strojów. Zresztą specyfika warsztatu fotograficznego Jacka Wnuka właściwie od razu skazuje je na wykluczenie. Wykonuje zdjęcia wtapiając się w codzienne życie. Pracę z dala od domu, na połoninie, gdzie daleko do odświętnych strojów pochowanych na szczególną okazję i jeszcze dalej do udawania, że jest dobrze i lekko się żyje. Naciska migawkę aparatu szybko i niejako z zaskoczenia. Jeśli ktoś pozuje, to raczej tylko dzieci. Uchwycone w czasie żartobliwych wygłupów i na ogół patrzące bez skrępowania prosto w obiektyw.
O krajowidokach, zwanych czasem przez autora powidokami, zmilczę. Nie potrafię być w takiej sytuacji obiektywny. Po prostu mam je wszystkie teraz przed oczami. Wodzę wzrokiem od jednej grupy górskiej do drugiej, co rusz wracając z powrotem, by napatrzeć się do syta i później – czyli teraz właśnie – pod przymkniętymi powiekami, odtworzyć – jak na starej, sepiowej fotografii – wierzchołek za wierzchołkiem, przełęcz za przełęczą, dolinę za doliną. Nie potrafię być obiektywny także z innego powodu. Ja również bywałem w tych górach z autorem albumu. Pamiętasz, Jacku, jak odnawialiśmy stare, przedwojenne szlaki w zakarpackich Gorganach i Świdowcu? Ten krasny zachód słońca ze Stohów? To chyba jedyny mankament biało-czarnej fotografii. Nie można się podzielić z oglądającymi album widzianymi przez nas wschodami i zachodami, z których każdy przebiegał w innej kolorystyce i wyglądał inaczej zza innej kupy kamieni. Albo pokazać tęczę w jej stubarwnej postaci. A pamiętasz jak nas złapała burza na biwaku przy Jeziorze Tomnackim? Jak odbijał się stukrotnym echem od stromych ścian tomnackiego kotła odgłos grzmotu i kolejna błyskawica zalewała nasz mizerny namiocik oszałamiającym blaskiem? I jak w końcu zalał nas intensywny deszcz i nie dał zasnąć aż do świtu? A nazajutrz ruszaliśmy nieco przemoczeni w stronę Smotrycza.
I wreszcie tekst. Paradoksalnie, to on właśnie w tych naszych czarno-białych, a więc mimo wszystko dość minorowych nastrojach, jest zwiastunem nadziei. Pardon, dzieci same w sobie również, w swej niewymuszonej radości i prostocie, kierują nas ku przyszłości. No i te naturalne uśmiechy, jak u babci ze strony 125. Ten pierwotny rytm przyrody, rytm życia – od niemowlęcia po stare lata. W jednym z krótkich tekstów – komentarzy do sąsiadujących z nim zdjęć – został ów odwieczny rytm właściwie odwrócony i biegnie wspak. Najpierw chyli się nisko, ku ziemi, a potem sięga wysoko do nieba. Przeczytajmy go sobie razem na głos: Wiosnę czuć. Dachy brogów chylą się ku ziemi. Jedynie tyki sterczą gdzieś wysoko pod chmury. Latem, kiedy to połoniny zostaną skoszone, brogi wypełnią się pachnącym sianem, podnosząc daszki wysoko na krańce nieba (s. 52).
Dariusz Dyląg, w Zagórzanach, w lutym 2015 r.
Karpaty Wschodnie – Jacek Wnuk
Recenzja: Prof. Krzysztof Hejke
Autor tekstów i fotografii: Jacek Wnuk
Publikacja wydana w językach: polskim, ukraińskim i angielskim
Wydawca: Wydawnictwo Ruthenus – Rafał Barski
Format, oprawa: 240×225 mm, twarda szyta
Liczba stron: 208
Data wydania: grudzień 2014
ISBN: 978-83-7530-251-6
Cena: 70 zł