Przewodniki Arkadiusza Wasielewskiego z obszaru dzisiejszej Słowacji bierze się do ręki z prawdziwą przyjemnością. Zamki i zamczyska Słowacji to kolejna porcja rzetelnej wiedzy krajoznawczej, dotyczącej naszego południowego sąsiada, bardzo korzystnie wyróżniająca się na tle szeregu popularnych publikacji o podobnej tematyce, które w ostatnim czasie ukazują się drukiem w języku polskim [zob. np. J. Szőllős, G. Zubriczký, Gemer (Malohont) – przewodnik turystyczny, Bratysława 2002 czy B. Cisowski, A. Nacher, M. Styczyński, Spisz. Od Pienin po Raj, Kraków 2004]. Po prostu nie da się wędrować przez góry Słowacji nie napotykając po drodze zamków i zamczysk oraz kaszteli. Z prawdziwym rozrzewnieniem wspominam jak to w minionym okresie owe zamki, a najczęściej ich ruiny, stawały się dla nas chwilowym przytułkiem, w którym można było rozbić namiot. Do dziś niezapomnianym przeżyciem było przypadkowe, nocne odkrycie wykutego w skale, tajnego przejścia do górnej części zamku likawskiego w Górach Choczańskich i nocleg przy świecach w jednej z komnat. Stawialiśmy nasze namioty na dziedzińcach zamków w beskidzkim Zborowie i na murańskiej Cygance, na tzw. starym zamku liptowskim i wielu innych. Fotografowaliśmy sklabińskie zamkowe kozy w Wielkiej Fatrze oraz widoki z ruin zamków solnych i zbójeckich.
Od razu napiszmy, że pewien niepokój intelektualny – który jednak będzie nam towarzyszył podczas całej lektury książki – budzi nagminne operowanie w części historycznej pojęciem Słowacja (z domyślnie narzucającą się interpretacją oznaczającą państwo słowackie, a nie ziemie słowackie). Tylko w dwóch miejscach – na szczęście na początku i toż samo powtórzone na końcu (na okładce) przewodnika – uzyskujemy informację, że (…) do XX w. jej [tj. obecnej Słowacji] ziemie wchodziły w skład Królestwa Węgier (s. 9). Bo problem pojawia się w momencie, gdy polski – dodajmy niezorientowany w meandrach historii tej części Europy (a takich mamy wśród polskich turystów, podejrzewam, większość) – czytelnik, zasugerowany misją Autora, który chciał przybliżyć polskim turystom tematykę związaną z historią Słowacji, jakże często przeplatającą się z historią Polski (s. 10), odkryje nie bez zaskoczenia, że nasza historia przeplata się w tym przypadku z historią zupełnie innego kraju. Mianowicie tychże wcześniej wymienionych Węgier. Proszę tylko rzucić okiem na tytuły podrozdziałów: np. Przybywają Madziarzy, Korona Świętego Stefana, Powstania węgierskie.
Oczywiście Autor nie mógł napisać inaczej. To przecież są obecnie słowackie zamki. Brakuje jednak koniecznego w tym przypadku wyjaśnienia bardziej szczegółowego. Trudno bowiem zorientować się jaki obszar, którego państwa i w którym momencie historycznym bierzemy pod uwagę. Weźmy pierwszy z brzegu przykład: (…) w 1703 r. we wschodniej Słowacji wybuchło chłopskie powstanie, na którego czele stanął Franciszek II Rakoczy (…). Do końca 1704 r. powstańcy zajęli prawie całe Węgry. Na Słowacji Austriacy utrzymali się tylko w Trenczynie (…) (s. 39). Pytanie jest następujące? O jakie Węgry i jaką Słowację tutaj chodzi? Czy – jak się domyślam – obszary „prawie całych” dzisiejszych Węgier (okrojonych po traktacie trianońskim z 4 VI 1920 r. ) i dzisiejszej Słowacji (tej w granicach z 1993 r.), czy „prawie całych” XVIII-wiecznych ziem węgierskich (rządzonych przez Habsburgów wraz z dzisiejszą Słowacją włącznie) i dzisiejszych ziem słowackich? Albo nieco wcześniejsze przykłady zbite w słowacko-węgierskie konteksty: Większość kosztów związanych z funkcjonowaniem górnowęgierskiego systemu obronnego spadła na barki słowackiego chłopa. Stąd też na Słowacji straszliwie nasilił się ucisk niższych warstw społecznych (…) (s. 35); Wiosną 1633 r. rozpoczęła się kolejna wojna Austrii z Turcją. Potężna armia osmańska wtargnęła do południowo-zachodniej Słowacji (s. 37); Zachodnia i środkowa Słowacja zostały zajęte praktycznie bez walki, większy opór Austriacy spotkali na wschodzie. Leopold okazał się prawdziwym katem zdobytych słowackich zamków (…) (s. 38). Powtórzmy więc: Czy chodzi tutaj o XVII-wiecznie ziemie węgierskie (podzielone na trzy części: turecką, siedmiogrodzką i rządzoną przez habsburskich królów węgierskich część z dzisiejszą Słowacją) czy dzisiejsze ziemie słowackie? Gdyby – tak jak to mamy w niektórych przypadkach: W połowie XIV w. (…) na terenie obecnej Słowacji znalazło się w całości 13 komitatów (s. 19) – dodać dookreślenie „obecnej, dzisiejszej Słowacji”, sprawa byłaby załatwiona. Ale w takim razie lepiej chyba napisać wcześniej kilka historycznych szczegółów więcej [Chyba, że Autorowi chodziło właśnie o pominięcie – zapewne z przyczyn tzw. politycznej poprawności – owych historycznych szczegółów. W takim razie lepiej było – wzorem szeregu słowackich publikacji nt. zamków, w których w ogóle nie pojawia się wyrażenie Magyar (Maďar); zob. np.: Hrady boli opevnenými sidlami bývalých vládcov… itd.,[cyt. z:] V. Bárta, J. Liptay, Hrady, zámky, kaštiele na Slovensku, Bańska Bystrzyca 1994, s. 11 – całkowicie zrezygnować z części historycznej], niż (no, właśnie) do co drugiego zdania dodawać owe dookreślenia.
Nie sposób w krótkiej recenzji zająć się wszystkimi wymienionymi w treści obiektami. Proszę Szanownych Czytelników o wybaczenie (tyle by jeszcze człowiek chciał dodać o polskim okresie 5-gwiazdkowego lubowelskiego zamku…), ponieważ skorzystałem tutaj z okazji i „upiekłem” poniekąd własną pieczeń. Mianowicie, przeglądając strony dotyczące 4½-gwiazdkowego zamku kieżmarskiego (s. 56-61), z pewnym-takim rozczarowaniem przeczytałem 2 (słownie: dwa) zdania na temat rodziny Łaskich. A przecież w prawie każdym [zob. np. M. Lewan, Zarys dziejów turystyki w Polsce, Kraków 2004, s. 15. Napisałem „prawie każdym”, ponieważ np. w pracy J. Gaja, Zarys historii turystyki w Polsce, Warszawa 2003, również nie znajdziemy informacji o pierwszych, znanych z nazwiska turystach tatrzańskich] podręczniku do historii turystyki pojawia się magiczna zaiste data, a właściwie rok 1565, kiedy to odbyła się pierwsza, udokumentowana na piśmie wyprawa turystyczna w Tatry. Trzydniowa wycieczka Polki, Beaty Łaskiej – tej osoby próżno szukać w książce Wasielewskiego – enigmatycznie odnotowana w ówczesnych kronikach, dziś jeszcze rozpala wyobraźnię i pobudza do tworzenia legend, sprzecznych często z historycznymi faktami. Zainteresowanych odsyłam do odnośnej literatury [zob. np. D.Dyląg, Hladomornia księżnej Beaty… , czyli jak rodzą się mity, „Tatry” 2005, nr 2, s. 91-92]. Tutaj krótko: samodzielną wycieczkę Beaty Łaskiej i jej późniejsze uwięzienie w wieży kieżmarskiego zamku należy wpisać między bajki [Owe mylne informacje m.in. [w:] N. Baráthová, Kežmarský hrad, Martin 1989, s. 26. W polskiej literaturze piętnował ich powtórzenia T. Borucki w recenzji pt. „Bezdroża” na spiskich manowcach… „Płaj” 2004, nr 29, s. 157]. Wybrała się bowiem razem ze swoim świeżo poślubionym – i zresztą urodzonym na kieżmarskim zamku w 1536 r. – małżonkiem Olbrachtem. Wzmiankę o tym wydarzeniu znajdujemy w kronice z miejskiego archiwum kieżmarskiego, pt. Connotatio Chronologica Civ. Kesmark ab Anno 1521-1618. W 1933 r. udokumentował udział Olbrachta w pamiętnej wycieczce w monografii liceum kieżmarskiego [założonego w 1533 r. przez Hieronima Łaskiego, ojca Olbrachta] prof. Johann Lipták. Trzeba również wspomnieć o powstałym w owym czasie obrazie, wiszącym obecnie w zamkowym muzeum, na którym przedstawiono obojga Łaskich w powozie, a nad nimi napis „ALBERT v. LASKY 1565”. Trzy lata przed śmiercią Łaskiej jej marnotrawny małżonek pojął we Francji za żonę pannę Sabinę de Sevé. Zapomniał przy tym poinformować pannę młodą i udzielających ślubu księży, że w Kieżmarku (a następnie w Koszycach) żyje jego jak najbardziej oficjalna żona, Beata. Łaska została pochowana na zamku kieżmarskim, ale z powodu gruntownej przebudowy zamku przez węgierską rodzinę Thökhöly nie zachował się żaden ślad pochówku.
Jako zwolennik używania polskich nazw [które są niejednokrotnie starszej proweniencji niż słowackie. Pisałem o tym m.in. w recenzji poprzedniego przewodnika A. Wasielewskiego (zob. D. Dyląg, Wokół „Wielkiej Fatry” – dywagacje, „Płaj” 2003, nr 27)], z całkowitym zrozumieniem przyjąłem występowanie nazw w pisowni słowackiej. Nie istnieje bowiem dobra współczesna mapa Słowacji z inną niż słowacka czy węgierska pisownią. A przecież nie da się dotrzeć do obiektów, po których ostały się jedynie przysypane ziemią i zarosłe roślinnością fundamenty, bez w miarę dokładnej mapy. Osobną kwestią jest nazewnictwo węgierskie. Mimo pogrupowania zamków według dawnych węgierskich komitatów, jedynie z rzadka pojawia się historyczna węgierska nazwa zamku. Jako absolutne curiosum należy przyjąć zastosowanie spolszczenia węgierskiej nazwy zamku Palocsa (s. 326, 1½ gwiazdki) na pochodzący z języka słowackiego „Plawecz”, w miejsce istniejącej z dawna w polskiej literaturze nazwy – Pławiec [zob. np. M. Orłowicz, Ilustrowany przewodnik po Galicji, Bukowinie, Spiszu, Orawie i Śląsku Cieszyńskim, Lwów 1919, s. 409 i 464. Na marginesie: Ciekawie w powyższym kontekście brzmią zdania, które tenże Orłowicz opublikował pięć lat wcześniej, w swoim Przewodniku po Europie. Europa Wschodnia i Środkowa (Rosja, Austro-Węgry, Niemcy i Szwajcaria), t. 1, wyd. 3, Kraków 1914, s. 255: Słowacy, ten najbliższy polskiemu naród słowiański, wiedzie ciężkie życie pod panowaniem węgierskim. (…) Z brutalnością, idącą w zawody z pruskim hakatyzmem, rząd madziarski prześladuje język słowacki i dąży do zupełnego wynarodowienia Słowaków. Madziaryzacja przenika wszystko: język, zwyczaje, imiona własne, nazwy miejscowości (…). Współcześnie, w powyższym temacie, równie interesująco wypowiada się Jerzy M. Roszkowski: Pomimo rzeczywiście twardego, wręcz represyjnego charakteru wewnętrznej polityki węgierskiej na przełomie XIX i XX w., wobec mniejszości narodowych, Słowacy i tak korzystali ze znacznie lepszych warunków rozwoju swojej rodzimej kultury niż licząca ponad sto tysięcy ludność polskiego pochodzenia (Spiszacy, Orawianie, górale czadeccy i mieszkańcy polskich „wysp językowych”), nie mająca własnych szkół, wydawnictw, a także możliwości korzystania z języka polskiego w Kościele (J. M. Roszkowski, Glosa w sprawie Frydmana na Spiszu, „Wierchy” 2007 (73), s. 291)].
Wątpliwości musi budzić ponadto pominięcie kaszteli. Czy faktycznie na obecnej Słowacji miano kaštel [Przy okazji: Spolszczone wyrażenie „kasztel” pochodzi od łacińskiego castellum, czyli „zameczek”. Również od słowa castellum, od ok. XV w., przyjęto w Polsce nazywać wszystkie świątynie łacińskie, czyli „kościoły” (do tej pory nazywane „cerkwiami” od greckiego kyriakon, a więc „pański”; następnie nazwa ta ostała się jedynie dla świątyń chrześcijańskiego obrządku wschodniego)] przysługuje tylko „mniejszym pałacom” (s. 13)? Weźmy przykładowo takie Humenne. Monumentalny, czteroskrzydłowy kasztel z wieżami w narożnikach powstał na skutek przebudowania w stylu renesansowym starego, pochodzącego z przełomu XIII i XIV wieku, otoczonego fosą, obronnego zamku węgierskiej (acz o korzeniach francusko-włoskich) rodziny Drughetów. A po co dodano ufortyfikowane klasztory i na dokładkę… celtyckie grodzisko Hawranek (Gawronek ;-)) (s. 77) z rekonstrukcją osady, będącą bez wątpienia efektem radosnej twórczości rużomberskich muzealników? No, ale przecież zawsze można do takiej osady wpuszczać naiwnych turystów za biletami wstępu i prowadzić całkiem zyskowną działalność gospodarczą. Czyż nie? A proszę mi powiedzieć na koniec: Czym różni się zamek przeciwturecki od twierdzy przeciwtureckiej, hę? Przy takim ogromie faktów historycznych jednostronicowy – bo pisany z podwójną interlinią – spis literatury to chyba jakiś żart (s. 343-344)? I jeszcze szczypta dziegciu pod adresem Redakcji (a może Wydawcy?). Zdublowanie czarno-białej (s. 62) i barwnej (po s. 96) ilustracji zamku we wsi Markuszowce może świadczyć o błędach redakcyjnych lub braku staranności podczas składu. Chociaż swoją drogą w takim przewodniku po Gorganach, wydanym również przez „Rewasz”, podobnie powtórzono zdjęcie Skitu Maniawskiego. Musiały w takim razie skład robić różne osoby, bo gorgańskich zdjęć autor przesłał ok. trzy tysiące.
Arkadiusz Wasielewski, Zamki i zamczyska Słowacji, Pruszków 2008, s. 351.